piątek, 17 marca 2017

Ostatni Ukłon Mistrza




„Powidoki” to ostatnie dzieło Andrzeja Wajdy. Mówi się, że to ostatni ukłon mistrza. Film nie jest jego pierwszym o tematyce poruszającej problematykę ideologiczną w czasach reżimu komunistycznego.
            Tym razem na dużym ekranie można poznać historię polskiego malarza Władysława Strzemińskiego. Akcja toczy się w latach 50. XX wieku. Artysta wierzył niegdyś w rewolucję, ale po utracie ręki i nogi w trakcie I wojny światowej stał się jej przeciwnikiem. Pierwszą rzeczą, która nas intryguje jest tytuł filmu. Zostaje on wyjaśniony już w pierwszej scenie, co zdecydowanie ułatwia odbiór. Powidoki to obraz, który utrwalił się w pamięci człowieka po zobaczeniu danej rzeczy.
Przedstawiona przez reżysera opowieść jest bardzo smutna. Widz od początku czuje sympatię do profesora, więc każda jego porażka i każdy jego problem wręcz boli. Kino tego typu jest ciężkie. Po jego obejrzeniu nie da się tak od razu o nim zapomnieć, ponieważ nasuwa się wiele pytań i refleksji na tematy poruszone w filmie. Główny bohater próbuje (bezskutecznie) uratować sztukę polską od schematów, w które wpycha ją komunizm. Pomagają mu w tym jego studenci, lecz niestety w wyniku tej walki traci pracę, więc także środki do życia. Jego relacje z córką też nie należą do najlepszych, ponieważ nie potrafią okazać sobie uczuć. Wajda opowiada tę historię w sposób prosty. Idealizuje postać malarza, ale tak naprawdę i on miał swoje słabości. Wczasach PRL-u trudno było być niezłomnym.
            Tło filmu przedstawia pierwszy etap powojennego socjalizmu w Polsce- stalinizmu. Był to okres najcięższy, ponieważ władza „ustawiała” naród według własnych potrzeb i karała tych, którzy nie chcieli się podporządkować. Strzemiński był właśnie jedną z tych osób. Tworzenie zostało ograniczone do działań na użytek propagandy oraz uwielbienia Józefa Stalina. Ukazane były również takie elementy, jak kartki żywnościowe, czy kolejki w sklepach. Mimo, że w scenariuszu zostały zawarte szczegóły tych czasów często brakowało odpowiednich dialogów. Niektóre z nich były bardzo sztuczne. Sam reżyser stwierdził, że scenariusz był „daleki od ideału”. Natomiast Bogusław Linda- odtwórca głównej roli dosadnie skrytykował go podczas rozmowy z serwisem „Deadline”. Mankamenty scenariusza są nieistotne, ponieważ Wajda nadrobił je ideą filmu oraz hołdem, który złożył malarzowi.      Aktorzy (z Lindą i Zofią Wichłacz na czele) nie mieli okazji, by rozwinąć skrzydła, ale za to mogliśmy aktora, który grał malarza zobaczyć w nowej odsłonie i odkryć jego drugie oblicze. Zagrał on artystę z właściwym wyczuciem oraz wrażliwością. Wszyscy młodzi aktorzy również spisali się świetnie, ponieważ widać ich ciężką pracę i zaangażowanie w powstanie filmu. Pochwały wymaga również bardzo dobre zrozumienie scenariusza i prawdziwe utożsamienie się z odgrywanymi postaciami.
            Mimo niewielkich wad film zasługuje na pozytywną ocenę. Dzieło jest oryginalne i proste, a do tego ambitne. Myślę, że Andrzej Wajda odpowiednio zwieńczył swoją twórczość. Spełnił tym filmem swoje małe marzenie, ponieważ chciał go nakręcić już od dawna i w pełni zasłużył na wsparcie i uznanie poprzez nominację do Oscara. Owa nominacja to ukłon w stronę wybitnego reżysera i uhonorowanie jego wieloletniej pracy. Dzieło, jak i sam jego twórca zasługują na ogromny szacunek.